W piątek 27 stycznia w Sali Kossakowskiej w krakowskim Hotelu Europejskim miała miejsce konferencja pt. „Donald Trump: Ameryka, Europa, Rosja” zorganizowana przez Ośrodek Myśli Politycznej w ramach Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej. Konferencję moderował dr Maciej Zakrzewski z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. W dwóch panelach, poświęconych wymiarom wewnętrznemu i transatlantyckiemu, uczestniczyli wybitni naukowcy i analitycy z Warszawy i Krakowa.
Pierwszy panel otworzył wykład dr. Michała Kuzia, redaktora internetowego miesięcznika „Nowa Konfederacja” i wykładowy Uczelni Łazarskiego w Warszawie, pod tytułem „Donald Trump i spór o globalizację”. Prelegent rozpoczął stwierdzeniem, że na pewno nie będziemy mieli do czynienia z prezydenturą pasywną. Następnie wyliczył podstawowe założenia programu Trumpa, co do realizacji których podjął on już pierwsze kroki, podpisując odpowiednie executive orders (zarządzenia wykonawcze). Są to: po pierwsze, wycofanie się z Partnerstwa Transpacyficznego (TPP – Trans-Pacific Partnership), choć – jak zaznacza dr Kuź – nie wydaje się, aby nowy amerykański prezydent dążył do porzucenia wolnego handlu, chce raczej oprzeć się o umowy bilateralne. Po drugie, czasowe zablokowanie imigracji z Iranu, Iraku, Syrii, Libii, Jemenu, Sudanu i Somalii. Po trzecie, zapowiedź wybudowania sławnego muru na granicy z Meksykiem. Po czwarte, przywrócenie tzw. Mexico City Policy (wprowadzonej przez Ronalda Reagana w 1984 roku, odwoływanej przez kolejnych demokratycznych prezydentów i przywracanej przez republikańskich,) według której zagraniczne organizacje pozarządowe, wykonujące lub promujące aborcję, nie mogą liczyć na środki z budżetu federalnego. W końcu po piąte, zapowiedź zaostrzenia relacji z Chinami.
Dr Kuź zwrócił też uwagę na symptomatyczny fakt zmiany wyglądu Gabinetu Owalnego. Otóż Trump powiesił w nim portret Andrew Jacksona, siódmego prezydenta USA, kontrowersyjnego polityka, przeciwnika wielkiego biznesu, który rozwiązał Bank Centralny. Jak podkreślił prelegent, to właśnie od Jacksona „zdaniem wielu zaczyna się bardziej ludowa demokracja w Stanach Zjednoczonych”.
Redaktor „Nowej Konfederacji” nazwał Trumpa „politykiem ery Twittera w takim samym stopniu, w jakim Reagan był politykiem ery telewizji”. Postawił nawet nieśmiało hipotezę, że Trump nie wygrałby wyborów bez mediów społecznościowych. Szerzej pochylił się nad problemem zanikania w świecie rozwiniętym podziału na prawicę i lewicę, który zastępuje podział na globalizm i lokalizm. Przywołał również typologię amerykańskiego politologa Stephena Skowronka, według którego ocena danego prezydenta bardziej zależy od tego, czy ten rozpozna moment historyczny, w którym się znajduje, niż od jego umiejętności przywódczych. Porównał następnie Trumpa z Reaganem (prezydentem rekonstrukcji według przywołanej typologii Skowronka), z którym ten pierwszy ma dużo wspólnego: brak doświadczenia politycznego, początkowe poparcie dla demokratów, podkreślanie interesów własnego kraju, stawianie kontaktów bilateralnych nad multilateralnymi, poparcie dla posiadania broni przez obywateli i sprzeciw wobec aborcji, poparcie dla niższych podatków i wzrostu wydatków na armię, objęcie funkcji w momencie politycznego przesilenia na świecie – a nawet takie sprawy, jak to, że Reagan był pierwszym prezydentem-rozwodnikiem, natomiast Trump został drugim.
Wniosek wyciągnięty przez dr. Kuzia jest następujący: wydaje się, że Donald Trump ma dane po temu, aby zostać wielką historyczną postacią, prezydentem rekonstrukcji, który w przyszłości może być zestawiany z takimi postaciami jak Abraham Lincoln, Andrew Jackson czy Franklin Delano Roosevelt.
W drugim wystąpieniu prof. Paweł Laidler z Uniwersytetu Jagiellońskiego pochylił się nad tematem: „Relacje Donalda Trumpa z Kongresem, administracją i Sądem Najwyższym”. Prof. Laidler wymienił czynniki, które stanowiły o ewolucji systemu kontroli i równowagi: wzrost wpływu władzy sądowniczej, wzrost władzy prezydenckiej oraz pojawienie się i wzrost wpływu agencji administracyjnych (tzw. czwarty segment władzy). Na początek zajął się relacjami Trumpa z Kongresem, stwierdzając, że prezydent wydaje się być w komfortowej sytuacji, jako że republikanie posiadają większość zarówno w Izbie Reprezentantów, jak i w Senacie. Jednak jak uczy historia, ten komfort często kończy się już po dwóch latach, kiedy w midterm elections przynajmniej jedna izba zmienia barwy polityczne. W związku z tym nowy prezydent powinien spieszyć się z realizacją swoich postulatów, zwłaszcza że proces legislacyjny z reguły twa wiele miesięcy. Profesor podkreślił, że w początkowej fazie prezydentury ważna dla Trumpa będzie współpraca z republikańskim Senatem, przede wszystkim w związku z wakatem w Sądzie Najwyższym po śmierci Antonina Scalii i możliwością nominacji republikańskiego kandydata na to stanowisko, a także w związku z ratyfikacją traktatów. Poruszył też sprawę wspomnianych prezydenckich executive orders, które traktowane są niekiedy jako próba ominięcia Kongresu, zaznaczając, że stoją one niżej w hierarchii aktów prawnych od ustaw, dlatego ostatnie słowo w danej sprawie będzie należeć do Kongresu. Jest to natomiast popularna droga podejmowania decyzji (do dnia dzisiejszego prezydenci wydali niemal czternaście tysięcy executive orders – sam Roosevelt wydał ich ponad trzy tysiące), ale nie zawsze skuteczna, o czym świadczy chociażby zarządzenie Baracka Obamy w sprawie więzienia w Guantanamo. Zdaniem prelegenta, Trump bada Kongres jak daleko może się posunąć.
W kwestii stosunków na linii prezydent-administracja prof. Laidler zaznaczył, że wśród sekretarzy departamentowych znajdzie się duża liczba wojskowych i biznesmenów niemających dużego doświadczenia politycznego. Podkreślił również, że w najbliższym czasie szczególnie aktywne będą zapewne departamenty zajmujące się z jednej strony kwestiami bezpieczeństwa (Departamenty Obrony, Bezpieczeństwa Krajowego, Stanu, ale również CIA czy doradcy ds. bezpieczeństwa), z drugiej – kwestiami gospodarczymi (przede wszystkim Departamenty Handlu, Skarbu, a także doradcy ds. handlowych) – politycy stojący na czele tych jednostek wraz z Prokuratorem Generalnym będą zapewne stanowić tzw. kitchen cabinet. Również rola wiceprezydenta Mike’a Pence’a, jako bardziej rozpoznawalnego i bardziej akceptowalnego w kręgach republikanów, może być większa niż można by zakładać.
Na koniec prelegent przyjrzał się bliżej sytuacji w dziewięcioosobowym Sądzie Najwyższym. Wakujące stanowisko po Scalii zajmie najprawdopodobniej konserwatywny sędzia William Pryor. Równowaga (z lekkim wskazaniem na republikanów za sprawą umiarkowanego sędziego z nominacji Reagana – Anthony’ego Kennedy’ego) zostanie zachowana. Bardziej doniosłe może być natomiast zwolnienie funkcji przez dwóch wiekowych sędziów o niepewnej kondycji zdrowotnej: Ruth Bader Ginsburg (z nadania demokratów) i właśnie Anthony’ego Kennedy’ego. Wówczas Trump będzie miał możliwość trwale zmienić oblicze Sądu Najwyższego – dokonać „konserwatywnej rewolucji”.
Następnie głos zabrał prof. Zbigniew Lewicki z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, którego temat wystąpienia brzmiał: „Nowe mechanizmy i przywracanie sensu w polityce amerykańskiej”. Przed przystąpieniem do meritum prof. Lewicki zauważył, że chociaż Trump deklaruje przestrzeganie zobowiązań traktatowych, to art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego wcale nie mówi o tym, że państwa-sygnatariusze muszą odpowiedzieć agresją na agresję, ale podejmą „działania, jakie uznają za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej”. Prelegent przypomniał również, że stacjonowanie wojsk amerykańskich Europie Środkowo-Wschodniej ma chwiejną podstawę, jako że finansowanie misji kończy się za kilka miesięcy.
Po tej dygresji skoncentrował się na problemie uprawnień instytucjonalnych prezydenta Stanów Zjednoczonych. W porównaniu z innymi głowami rządów państw demokratycznych, możliwości amerykańskiego prezydenta określił jako ograniczone. Dużym polem do manewru jest jednak Kodeks Stanów Zjednoczonych, będących skodyfikowanym zbiorem prawa federalnego, uchwalonego na przestrzeni dzisięcioleci, do których prezydent może się odwoływać. Należy oczywiście pamiętać zarządzenia wykonawcze, ale są one pozakonstytucyjne i bardzo nietrwałe, czasem z miejsca odwoływane przez nowego prezydenta. Prof. Lewicki uzasadniał, że prezydent może samodzielnie, bez zgody Kongresu m.in. nałożyć cła na towary importowane z Chin – choć według konstytucji kwestie międzypaństwowego obrotu handlowego leżą właśnie w gestii Kongresu. Jednak ten sam Kongres uchwalił w przeszłości szereg ustaw nadających szerokie uprawnienia prezydentowi. Wśród nich prelegent wymienił ustawę z 1917 r. o handlu z wrogiem (według której prezydent może zatrzymać wszelkie formy obrotu handlowego i przejąć aktywa każdego państwa), ustawę o rozwoju handlu z 1962 r. (według której prezydent, ogłaszając national emergency – stan zagrożenia, zyskuje bardzo rozległe uprawnienia), ustawę handlową z 1974 r. (według której w przypadku deficytu płatniczego prezydent może wprowadzić 15% cło lub ograniczenia ilościowe na import na czas 150 dni, a także dowolne ograniczenia lub cła, jeśli dane państwo prowadzi działania „nieusprawiedliwione, nierozsądne i dyskryminujące w stosunku do Stanów Zjednoczonych”) oraz ustawę z 1977 r. (która pozwala zamrozić aktywa państw działających na szkodę Waszyngtonu). W przypadku wprowadzenia przez prezydenta ceł podniósłby się oczywiście protest amerykańskich producentów czy organizacji międzynarodowych, jednak w rzeczywistości nie ogranicza to swobody prezydenta. W pierwszym przypadku nie będą oni w stanie zabezpieczyć podwództwa, bo jest mało prawdopodobne, aby w postępowaniu przeciwko prezydentowi wykazali wysokie prawdopodobieństwo wygranej. W drugim, nawet jeśli WTO zaprotestuje, to wydanie wyroku zajmie przynajmniej kilka lat, w czasie których problem sam się rozwiąże. Jako przykład podał wprowadzone przez George’a W. Busha w 2002 r. cło na import stali – WTO wydało wyrok dopiero po 5 latach, które wystarczył, aby amerykański przemysł stalowniczy mógł spokojnie się zrestrukturyzować.
Na zakończenie prof. Lewicki zwrócił uwagę na sposób kontaktowania się Trumpa z wyborcami za pomocą Twittera. W ten sposób prezydent omija tradycyjne media, które często wykrzywiają jego wypowiedzi i bezpośrednio dociera do milionów ludzi. Natomiast o sile rażenia tego medium społecznościowego świadczy przypadek Forda, który zamierzał wybudować fabrykę w Meksyku, ale po tweecie Trumpa się z tego wycofał, obawiając się bojkotu konsumenckiego.
Pierwszy panel zamknął wykład prof. Andrzeja Bryka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który pochylił się nad tematem „Donald Trump a amerykański konserwatyzm”. Prelegent zauważył we wstępnie, że Stany Zjednoczone nigdy nie zgodzą się na dwie rzeczy: nie wyrzekną się suwerenności państwowej i nie pozwolą, aby dolar przestał być walutą globalną – co jest potężnym mechanizmem w rękach Waszyngtonu, pozwalającym na różne manewry gospodarcze. Dalej prof. Bryk zastanawiał się przeciwko czemu zbuntował się elektorat Donalda Trumpa i buntuje się szereg państw na świecie. Podkreślił, że obecnie „Zachód doświadcza tektonicznej, wielowymiarowej zmiany od czasów drugiej wojny światowej”. Zmianę kulturową zdefiniował jako „rozpad solidarności, atomizację wspólnot i postmodernistyczną etykę autonomicznego wyboru”. Rozpad ten ma przyspieszać ideologia politycznej poprawności, której ofiarą jest (nie tylko zresztą w Ameryce) klasa średnia i niższa klasa średnia, obowiązana (w uniwersytetach, w administracji) do swoistej „dyscypliny myślenia”. Profesor zaznaczył, że do końca lat 60. XX w. amerykańskie partie polityczne były partiami pragmatycznymi, potem stając się partiami ideologicznymi – przede wszystkim Partia Demokratyczna, która przyswoiła sobie sztandarowe elementy rewolucji kulturowej. Ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych były demokratyczną rewoltą przeciwko oligarchii ekonomicznej i kulturowej. Trump wrócił do klasycznego amerykańskiego rozumienia imigracji (jako olbrzymiej szansy, ale też odpowiedzialności) oraz do prowadzenia realistycznej polityki zagranicznej. Tytułowy amerykański konserwatyzm prelegent określił jako mozaikę ruchów, spośród których część głosowała na Trumpa (czasem z konieczności), część – jak neokonserwatyści – przeciwko niemu.
Po krótkiej przerwie kawowej panel poświęcony stosunkom międzynarodowym rozpoczął Tomasz Krawczyk, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, który zajął się wpływem wybory Donalda Trumpa na relacje Waszyngtonu z Berlinem. Prelegent zwrócił przede wszystkim uwagę na to, że Niemcy – wraz z rezygnacją Sigmara Gabriela z funkcji przewodniczącego SPD i wyznaczeniem Martina Schulza na kandydata na kanclerza – wchodzą powoli w specyficzny okres kampanii wyborczej (wybory parlamentarne odbędą się pod koniec września). Kanclerz Angela Merkel przywiązuje dużą wagę do stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, o czym – zdaniem eksperta – świadczy nominacja Christopha Heusgena, jednego z jej najbliższym doradców, na nowego ambasadora przy ONZ. W związku z ograniczonymi obowiązkami związanymi z tą funkcją, Heusgen ma tworzyć siatkę kontaktów i badać zamiary nowej amerykańskiej administracji.
Niemieccy politycy zdają sobie sprawę z doniosłości zmiany w amerykańskiej polityce. Świadczy o tym m.in. obecność Stephena Hadleya, byłego doradcy George W. Busha ds. bezpieczeństwa i obecnego doradcy Rexa Tillersona, na zamkniętej konferencji w Bundestagu (jeszcze przed zaprzysiężeniem Trumpa) czy przyszła wizyta nowego ministra spraw zagranicznych Gabriela w Waszyngtonie. Członkowie niemieckiej administracji rządowej, z którymi rozmawiał Krawczyk, podkreślają, że należy poczekać i zobaczyć w jakim kierunku pójdzie Trump oraz mieć nadzieję, że SPD trzeźwo podejdzie do kwestii amerykańskiej w kampanii wyborczej. Ostrożność Schulza i SPD w tej kwestii dyktuje duże prawdopodobieństwo powstania następnej wielkiej koalicji i konieczność zachowania poprawnych stosunków z USA po wyborach. Retoryka antyamerykańska pojawi się za to na pewno w kampanii postkomunistycznej partii Die Linke. Pozytywny stosunek do Trumpa mają politycy Alternative für Duetschland (AfD), którzy z nadzieją spoglądają na przyszłe stosunku niemiecko-amerykańskie – co prelegent uważa jako kompletną pomyłkę, ponieważ „potencjalna zmiana geopolityczna, której katalizatorem może być Donald Trump, zagraża przede wszystkim Chinom i Niemcom”, jako że oba te państwa opierają swą potęgę o system globalnych, wielostronnych umów handlowych. Niemcy nie odnajdują się w militarnym definiowaniu siły państwa (czy to ze względu na niewielki potencjał w tym zakresie, czy przez pacyfistyczną kulturę polityczną), a postrzegają ją przez pryzmat instytucji, polityki i handlu.
Niemiecki antyamerykanizm – kontynuował ekspert – mający bardzo głębokie kulturowe i historyczne korzenie, wynika przede wszystkim z roszczenia Niemiec do uniwersalizacji swoich rozwiązań. Niemcy postrzegają Stany Zjednoczone jako zagrożenie – w przeciwieństwie do Rosji. W tym miejscu prelegent przywołał sformułowaną niegdyś przez siebie tezę, że „Niemcy widzą w Rosji siebie takimi, jakimi chciałyby być: silne, jednoznaczne, brutalne – i wytrwałe w tej brutalności”. Zaznaczył, że niemieckie mieszczaństwo inteligenckie do dziś jest prorosyjskie i głęboko antyamerykańskie.
Ze schematów wyłamuje się Angela Merkel, która widzi w Stanach Zjednoczonych „konieczne imperium” i której – zdaniem Krawczyka – powinniśmy kibicować w najbliższych wyborach parlamentarnych. Potencjalna, choć mniej prawdopodobna koalicja lewicowa zwiastowałaby wyraźne ochłodzenie na linii Waszyngton-Berlin, do którego i tak może dojść za sprawą konfliktu USA z Chinami, z którymi Niemcy są bardzo mocno powiązane handlowo.
Następnie głos zabrał Jarosław Guzy, ekspert ds. międzynarodowych, który zajął się kwestią stosunku Donalda Trumpa do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Prelegent przedstawił pokrótce historię NATO, zaznaczając punkty zwrotne w jego istnieniu (koniec zimnej wojny, interwencja na Bałkanach, zaangażowanie w Afganistanie). Guzy zauważył, że NATO – choć ograniczone terytorialnie – jest centralnym punktem bezpieczeństwa globalnego. Sfera bezpieczeństwa – kontynuował – nie jest podatna na ideologie. Na czele Sojuszu stawali politycy, którzy niekoniecznie wcześniej byli atlantystami czy jastrzębiami (Javier Solana, Jens Stoltenberg), ale w momencie obejmowania funkcji sekretarza generalnego odstawiali ideologię na bok.
System sojuszu (z NATO na czele) zapewnia Stanom Zjednoczonym pozycję supermocarstwa. W związku z powyższym Guzy zastanawiał się, czy Donald Trump zdaje sobie z tego sprawę. Z powodu wysokich kosztów ludzkich, finansowych i politycznych Trump chce skończyć z polityką interwencjonizmu. Jednak – kontynuuje ekspert – to nie NATO jest odpowiedzialne za te koszty, ponieważ Stany Zjednoczone z reguły interweniowały unilateralnie, w tzw. koalicji chętnych lub de facto samodzielnie, używając jedynie formuły Sojuszu. Guzy przywołał wypowiedź Trumpa z kampanii wyborczej o konieczności ponoszenia przez członków NATO wydatków na zbrojenia na ustalonym poziomie 2% PKB, co ekspert ocenił jako pozytywne i mobilizujące tych, którzy (w przeciwieństwie np. do Polski czy Estonii) jeszcze go nie osiągnęli. W odniesieniu do pytania o realne zastosowanie art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego (czyli militarnej odpowiedzi w przypadku ataku) Guzy zwrócił uwagę, aby zamiast rozważaniom politycznym przyjrzeć się funkcjonowaniu struktur Sojuszu, gdzie istnieją plany ewentualnościowe i poważnie bierze się pod uwagę ewentualny atak. Według niego kraje bałtyckie można fizycznie obronić, biorąc pod uwagę, że potencjał NATO jest dużo większy od potencjału Rosji (ale też od potencjału Chin, niezależnie od tego, jak szybko on wzrasta). Natomiast niepokojące wypowiedzi Trumpa na temat Sojuszu należy traktować wstrzemięźliwie, jako że zawsze natychmiast po ich wygłoszeniu głos zabierają jego najbliżsi współpracownicy, którzy tłumaczą, co Trump miał na myśli. Na zakończenie ekspert skupił się m.in. na krótkiej analizie koncyliacyjnej postawy nowego prezydenta w stosunki do Rosji, agresywnej w stosunki do Chin oraz na niespójnych nominacjach członków swojej administracji i doradców (gen. James Mattis, gen. Michael Flynn, Rex Tillerson).
Kwestiom relacji Stanów Zjednoczonych z Federacją Rosyjską zostały poświęcone dwa ostatnie wykłady. Marek Menkiszak z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, który pierwszy zabrał głos, zajął się tematem z perspektywy rosyjskiej. Na początku zauważył, że dla Federacji Rosyjskiej (właściwie wąskiej grupy kilkunastu osób skupionych wokół prezydenta Władimira Putina) Stany Zjednoczone są strategicznym przeciwnikiem, a w związki z tzw. kolorowymi rewolucjami na obszarze postradzieckim są traktowane jako zagrożenie egzystencjalne. W oczach Kremla amerykańska administracja (niezależnie od zabarwienia politycznego) realizuje „tajny plan Brzezińskiego”: otoczenia, osłabienia i rozbicia Rosji.
Analityk uważa, że o ile Rosja rzeczywiście próbowały wpłynąć ostatnią kampanię prezydencką w Stanach Zjednoczonych, to efekty cyberataków miały jednak ograniczony rozmiar, de facto pomagając stronie demokratycznej. Co ciekawe, Kreml był zainteresowany tym, aby zostać oskarżonym o ingerencję w amerykańskie wybory, co równa się z docenieniem jego roli i uznaniem go za groźnego przeciwnika, z którym należy się układać. Rosjanom chodziło również o podważenie legitymizacji wyborów i pogłębienie – i tak już wyraźnych – podziałów w amerykańskim społeczeństwie. Putin et consortes chcieli oczywiście, aby wybory wygrał Donald Trump, ale nie wierzyli w jego zwycięstwo. Dlatego kiedy stało się ono faktem, w Rosji wybuchła prawdziwa euforia, a nowy amerykański prezydent stał się wręcz bohaterem popkultury. Jak zauważa ekspert, pokazuje to de facto, że Rosja jest słaba.
Rosjanie liczą, że kluczowe znaczenie dla przyszłych kontaktów na linii Waszyngton-Moskwa będzie miał kontakt osobisty Putina z Trumpem, dlatego dążą do jak najszybszego spotkania obu prezydentów. Ekspert wymienił szereg postulatów, których spełnienia Kreml będzie oczekiwał od nowej amerykańskiej administracji. Są to: porzucenie przez USA zamiaru zmiany reżimu w Rosji; legitymizacja reżimu poprzez zawarcie bilateralnych porozumiem, które dowartościują Rosję, stawiając ją w pozycji równorzędnego partnera; uznanie przez USA obszaru postradzieckiego (z wyłączeniem państw bałtyckich) de facto za rosyjską strefę wpływów i zakonserwowanie Europy Środkowo-Wschodniej jako strefy buforowej (za czym idzie zablokowanie i cofnięcie rotacyjnej obecności wojsk amerykańskich w regionie i zablokowanie budowy tarczy antyrakietowej); uznanie mocarstwowości Rosji i liczenie się z nią na arenie globalnej.
Problem w tym – zauważa Menkiszak – że Rosja ma bardzo mało do zaoferowania w zamian, dysponując niemal wyłącznie potencjałem negatywnym (potencjałem szkodzenia). Putin może zaoferować, że powstrzyma się od szkodliwej dla interesów amerykańskich aktywności, natomiast ma bardzo ograniczoną ofertę pozytywną. Ponadto Kreml będzie zapewne bardzo inteligentnie grał przekonaniem części amerykańskiego establishmentu, że Rosja jest skłonna do współpracy ze USA ze względu na strach przed Chinami. Według Menkiszaka, Rosja rzeczywiście boi się Chin, ale odpowiedzią na to jest zacieśnianie z nimi współpracy.
Jak konkluduje ekspert, doświadczenia ostatnich szesnastu lat stosunków rosyjsko-amerykańskich wpisują się w pewien schemat: każda nowa prezydentura amerykańska zaczyna się od resetu (lub jego próby) we wzajemnych relacjach, a kończy się kryzysem. Jego zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że w tym przypadku (patrząc na długą i mało realną listę rosyjskich postulatów) będzie podobnie, jednak kluczowa może okazać się niestandardowość Trumpa. Jeśli nawet powyższy scenariusz się sprawdzi, Rosja liczy przede wszystkim, że nowy amerykański prezydent pogłębi strukturalny kryzys świata zachodniego.
Jako ostatni zabrał głos dr Tomasz Pugacewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który pochylił się nad tematem: „Donald Trump a polityka USA wobec Rosji”. Rozpoczął od przedstawienia sytuacji strategicznej Stanów Zjednoczonych za prezydentury Baracka Obamy, przypominając decyzję o tzw. zwrocie ku Azji z 2012 r., spowodowaną ograniczonymi zasobami państwa. W związku z tym nastąpiło częściowe wycofanie się Amerykanów z Bliskiego Wschodu i Europy. Polityka ta poniosła całkowite fiasko wraz z powstaniem tzw. Państwa Islamskiego, rewizjonistycznymi działaniami rosyjskimi i kryzysem na Morzu Południowochińskim. Prelegent zauważył, że amerykańskie dokumenty strategiczne zwracają również uwagę na wzrost liczby kryzysów międzynarodowych od 2014 r. oraz na fakt, że po półtorej dekady walki z globalnym terroryzmem głównymi przeciwnikami Stanów Zjednoczonych stają się znów aktorzy państwowi.
Dr Pugacewicz sprostował również kilka – jak to ujął – mitów. Przypomniał po pierwsze, że „transakcyjność” i „reset” nie są pojęciami nowymi w kontekście amerykańskiej polityki względem Rosji, bowiem charakteryzują one pierwszy rok prezydentury Baracka Obamy. Po drugie, oskarżenia pod adresem Henry’ego Kissingera, jakoby ten, doradzając Trumpowi, próbował urzeczywistniać swoje wizje ładu międzynarodowego, są nietrafione, bowiem wcześniej to właśnie Obama, jeszcze jako prezydent-elekt w grudniu 2008 r., wysłał Kissingera do Moskwy, aby ten położył grunt pod amerykańsko-rosyjski reset. Zdaniem prelegenta, prezydentura ustępującego demokratycznego prezydenta pozostawiła bilateralne stosunki między państwami w najgorszej kondycji od czasów przełomu lat 80. i 90., natomiast Trump będzie próbował poradzić sobie z wyzwaniami poprzez zwiększenie wydatków na zbrojenia, skupienie się na dwóch zagrożeniach: ze strony tzw. Państwa Islamskiego (międzynarodowego terroryzmu) oraz Chin, a także zneutralizowanie zagrożenia ze strony Rosji.
Następnie dr Pugacewicz przedstawił pokrótce historię kontaktów Trumpa z Rosją. Pierwszy z nich miał miejsce na niedługo przed kryzysem 2008 r., kiedy Trump był nękany bankructwami – wówczas pomoc przyszła ze strony rosyjskich oligarchów. Od tego czasu Trump powtarza, że darzy dużym szacunkiem Putina. Jednocześnie reset z 2009 r. był przez niego przyjęty niezwykle krytycznie. Również w momencie zajmowania Krymu przez Rosjan Trump ostro krytykował Obamę, domagając się natychmiastowej odpowiedzi Stanów Zjednoczonych w postaci sankcji gospodarczych – ale z zaznaczeniem, że reakcja nie może być zbyt ostra i powinna być dostosowana do reakcji Niemiec. Jeszcze w drugiej połowie 2015 r. Trump mówi, że Ukraina powinna dostać większe wsparcie, jednak z czasem zaczyna podkreślać wagę czynników finansowych w polityce międzynarodowej i konieczność zapobieżenia dalszemu zbliżeniu rosyjsko-chińskiemu. W pierwszej połowie 2016 r. Trump przedstawia jasno potencjalne pola współpracy z Kremlem: walka z tzw. Państwem Islamskim, zapewnienie porządku międzynarodowego i dopiero na trzecim miejscu – kwestie gospodarcze. Natomiast sankcje w ocenie ówczesnego kandydata należy zdjąć, ponieważ nie zostały one wprowadzone w takim samym stopniu przez Europę. Po nawiązaniu do osoby Paula Manaforta, prelegent skonkludował, że górę nad kwestią pomocy dla Ukrainy bierze u Trumpa kwestia współpracy z Rosją.
Konferencja zgromadziła kilkadziesiąt osób, które wypełniły Salę Kossakowską Hotelu Europejskiego. W następnych miesiącach Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej będzie organizował kolejne spotkania na równie – jak uczy doświadczenie – wysokim poziomie. Nie zabraknie na nich redaktora Geopoliti.org.